FILOZOFIA ŻYCIA, MOTYWACJA, STOICYZM

Szpital po stoicku

USK Białystok, szpital, operacja, neurochirurgia

Podobno polska służba zdrowia może wyprowadzić z równowagi nawet największego stoika. W końcu miałem okazję do przetestowania tego na sobie i przekonania się, czy w każdej sytuacji umiem zachować względy spokój. Poniżej opisuję historię mojego krótkiego pobytu w szpitalu. Nazwałem ją „szpital po stoicku”. Jak zawsze będzie trochę śmiechu, ironii, anegdot i dużo badania ludzkiej kondycji myślowej. Kto okaże się zwycięzcą? Zapraszam do swojej szpitalnej historii.

 

Słowo wstępu.

Od dłuższego czasu mam duże problemy z kręgosłupem. Nie jest to związane z ciężką pracą czy otyłością, a bardziej nieprawidłowym codziennym funkcjonowaniem – praca siedząca, dużo jazdy samochodem, słabe nawodnienie itd. Przyczyna jest związana także z moją genetyką. Ot taka choroba cywilizacyjna, która spowodowała już przewlekłą chorobę, wypuklinę na kręgosłupie L4-L5 i ucisk na nerw, który powoduje dużą rwę kulszową do prawej nogi. Po długim i nieskutecznym leczeniu zachowawczym okazało się, że ratunek jest tylko w operacji.

Nigdy wcześniej nie miałem żadnego zabiegu. Ba, nawet nigdy nie byłem w szpitalu. Oprócz problemów z kręgosłupem cieszę się względnym dobrym zdrowiem i odkąd pamiętam, wizja pobytu w szpitalu była przerażająca. Decyzję o operacji też odkładałem już jakiś czas, ale w końcu zdecydowałem się na ten krok. Czekałem tylko na telefon…

 

17 kwietnia – telefon.

Tego dnia akurat byłem na urlopie, bo musiałem zostać z dzieckiem (Jasiem) w domu. Na telefon ze szpitala o tym, że zwolniło się miejsce czekałem już dłuższy czas, ale w podświadomości chciałem odwlekać to jak najdłużej. I w końcu się doczekałem. Informacja była krótka: zwolniło się miejsce, prosimy się zgłosić w środę (za dwa dni) do szpitala i na operację. Czy Pan się zgadza? TAK/NIE – niepotrzebne skreślić. Ale to nie jest tak, że decyzję musiałem podjąć w trakcie tej rozmowy telefonicznej, miałem to przecież poukładane w głowie już dłuższy czas. Pamiętam cały czas jedną z dewiz stoickich – człowiek przygotowany na różne przeciwności losu i zdarzenia nie może być zaskoczony. Nie byłem! Padła decyzja – TAK! W pełni po stoicku.

 

19 kwietnia – przyjęcie do szpitala.

Do szpitala miałem zgłosić się na godzinę 9:00, ale byłem tam już dużo wcześniej. Od razu sprytnie ominąłem długą kolejkę przy wejściu, licząc naiwnie, że to nie tam muszę stać i czekać na przyjęcie do szpitala. Oczywiście to było tam i tak zleciała mi pierwsza godzina.

W międzyczasie starsza Pani siedząca na wózku, czekająca w tej samej kolejce – niepytana przez nikogo wyraziła swoje silne wzburzenie tą sytuacją i że „nie zatrudnili odpowiedniej ilości osób do obsługi”. Początkowo pomyślałem, że akurat tej się spieszy, co ma najwięcej wolnego czasu, ale po jakimś czasie doszedłem do refleksji – przecież jej się najbardziej spieszy, bo zostało jej najmniej czasu. No przecież.

W międzyczasie grałem w szachy na aplikacji i nie dałem się poddać unoszącemu się w powietrzu negatywnemu myśleniu: „Ile można czekać!”, „Ale wolno idzie”. Pierwsze wyzwanie (kolejka) zaliczone wzorowo.

Proces rejestracji i zgłoszenia na odział był wyjątkowo miły i przyjemny. Myślę sobie, trochę szkoda, bo liczyłem na kolejną okazję do ćwiczenia stoickich cnót. Po zgłoszeniu się na oddział i krótkim wywiadzie okazało się, że muszę czekać na zwolnienie się jakiegoś łóżka. Ogólnie duży młyn, ale można odczuć przyjazną atmosferę. Wkoło wszyscy mili i uśmiechnięci jakby nie byli wypaleni pracą w korporacji służby zdrowia.

Czekałem na zwolnienie łóżka kolejne dwie godziny. W tym czasie udało się przeczytać trochę zaległej lektury. Są takie słowa, które zostają z nami na długo. Ja najbardziej lubię te, które są niesamowicie mądre w swojej prostocie. Właśnie w tym oczekiwaniu przeczytałem coś takiego, co zostanie mi na długo w pamięci:

„Życie jest krótkie? Życie jest najdłuższą rzeczą, jakiej doświadczymy!”.

Nie głupie co? Oczywiście to niezawodny Piotr Stankiewicz z Dziennika Reformowanego Stoika, strona 153.

Piotr Stankiewicz, stoicyzm, książka

Zwolnione łóżko, które mi przypadło, znajdowało się nie na sali a na korytarzu, ale na uboczu i przy oknie. Nie jest wcale źle. Nie miałem tylko jak się rozpakować, ale w tym momencie potrzebne mi były tylko klapki i coś do czytania.

Jeszcze się nie położyłem, a już podają obiad. Te słynne szpitalne posiłki, w końcu będę mógł sam wydać opinię na ten temat i zrobić zdjęcia. A każdy z nas jest przecież uzależniony od wydawania opinii i sądów. Można powiedzieć, taka nasza natura, ale powinniśmy z tym walczyć.

Jak na korporację przystało, otrzymałem coś, co przypominało termos połączony z tacą. Z boku tego była zupa i kompot. Nie powiem, ale mocno się zdziwiłem, gdy podniosłem pokrywę, a tam zamiast spodziewanego talerza z drugim daniem, zobaczyłem… kromkę chleba. No nic, mam przecież trochę swojego jedzenia. Zaczynam jeść zupę, która z zewnątrz wyglądała na ogórkową lub coś w tym stylu. Rzadko wymiotuję, ale po pierwszej łyżce miałem właśnie taki odruch. To coś smakowało jak mieszanka kleju z mydłem. No w końcu się coś dzieje – pomyślałem.

Niestety moją chęć wytrwania w stoickich próbach i wyzwaniach zakłóciła Pani wydająca posiłki, która dostrzegła mnie i powiedziała: „dla nowych jest tylko zupa, ale tutaj mamy gratisowy zestaw, bo ktoś uciekł ze szpitala. To dla Pana”. Czyli dostałem kolejną już zupę i kompot, ale też drugie danie. Było całkiem w porządku. Ziemniaczki, jakieś mięsko i dwa rodzaje surówek. Ogólnie było lepsze, niż się spodziewałem, oprócz zupy.

jedzenie szpitalne, obiad, jedzenie

Po jakimś czasie przyszła Pani anestezjolog i w końcu coś więcej się dowiedziałem. Dopytała jeszcze kilka rzeczy, stan zdrowia określiła jako bardzo dobry i że jutro o 15 będzie operacja. Dlatego do 10:00 mogę pić tylko wodę, a potem już nic. Ostatni raz tak długo nie jadłem lata temu, jak miałem ogromnego kaca i w covidzie, jak odebrało mi apetyt. No nic – jakoś to zniosę.

Miałem dużo pytań i nawet zacząłem je zadawać, ale w porę się powstrzymałem i stwierdziłem, że nie chcę za dużo wiedzieć. I to jest bardzo dobra rada, jaką mogę dać komuś, kto to czyta. Mniej wiesz – mniej masz zmartwień, mniej przejmujesz się. Chodzi tu też o przeniesienie środka ciężkości z obawy, która ciągle wisi w powietrzu, na inne prozaiczne sprawy jak na przykład pisanie lub czytanie. Polecam do zastosowania.

 

Jest 14:00 – powoli podejrzewam jakiś spisek. Nie dość, że wszyscy wokoło są bardzo mili, to jeszcze Pani, która pobrała mi przed chwilą krew do badań, zrobiła to w możliwie najdelikatniejszy sposób. Przed tym jeszcze zapytała zaciągając wschodnim akcentem: „Pan nie boi się pobierania krwi, prawda?”. Przecież wiedziała, że się boję, a to pytanie nie było wcale sprawdzające, ale za to życzliwe. Nawet nie musiałem nic odpowiadać, wyczułem to od razu. Piękna sprawa i piękne pobieranie krwi.

Kolejna Pani, która robiła mi EKG oprócz krótkiego small talku, wrzuciła między słowa: „Ja jutro też tu będę” – jak gdyby nigdy nic, sprytnie umiejscowiła te słowa w swojej wypowiedzi. Prawdziwego znaczenia tych słów nie muszę chyba tłumaczyć. Ludzie empatyczni tak mają i to jest piękne.

Kolejną piękną rzeczą jest to, że prawdopodobnie spędzę tę noc na korytarzu, pod oknem, a konkretnie to, że kolejna już Pani powiedziała, że zasłoni mi okno kocem, jak będę chciał. Niepytana, nieproszona, pracując cały czas w młynie oddziałowym naprawdę to powiedziała.

Myślę sobie, że czasami kilka prostych słów może tak mocno wartościowych, że w jednej chwili wszystko wiemy o danej osobie. Może to naiwne i niestoickie, ale za to jakie piękne, chociażby trwało tylko chwilę.

W zasadzie to nawet nie chcę iść do żadnej Sali. Dlaczego? To proste – leżąc na sali, nikt nie zaproponowałby mi zasłonięcia okna kocem z taką życzliwością. Czyli nie spotkałoby mnie tyle dobra co tutaj. Ma to sens, prawda?

 

Jest 14:30 i w końcu coś się dzieje. Pani leżąca niedaleko mnie, ale też na korytarzu powiedziała, a w zasadzie westchnęła: „O Jezu, już zabierają mnie na salę operacyjną”. Spojrzałem na zegarek i uświadomiłem sobie, że jutro o tej porze czeka mnie to samo. Czy tak samo zareaguję?

Jest już 18:45, ale dopiero przestała mnie boleć głowa i zniknął odruch wymiotny. Stwierdzam, że z tą zupą było naprawdę coś nie tak. Po tabletce od lekarza jest już ok.

Oto kilka bieżących spraw z życia oddziału:

– Pani co leżała obok mnie i wzywała Jezusa, dopiero teraz została zabrana na operację. Owszem o tej 14:30 zabrali ją, ale z niewiadomego powodu zaraz cofnęli na oddział. Pani chyba jednak dobrze to zniosła, bo szybko przysnęła i zaczęła głośno chrapać.

– od rana tworzy się jakaś legenda o pacjencie, który uciekł z oddziału. Wspominało o tym kilka osób, a ja chyba nawet zjadłem właśnie jego obiad.

– zastanawiam się, kto popełnił większy błąd. Pani, która zapomniała zamknąć drzwi do łazienki, czy ja, który otworzył te drzwi bez pukania. Tak czy inaczej, niezręcznie wyszło.

– była kolacja. To tyle można o niej powiedzieć. Jakbym napisał, że jej nie było, to też bym nie skłamał.

 

Przed chwilą rozmawiałem z kobietą, która wczoraj miała podobną do mojej operację. Nie minęła doba, a ona wygląda i zachowuje się, jakby za chwilę miała jechać na wykopki i przerzucać worki z ziemniakami. „Ulga jest niesamowita, nie ma się czego bać” – tak mówiła. Trochę mnie tym uspokoiła, ale czy ja jestem jakiś mocno przejęty i zestresowany, skoro zajmuję się głównie kondycją myślową ludzi, których spotykam? No i oczywiście swoją kondycją.

Co jakiś czas słyszę słowa (odwiedzających) w stylu: „będzie dobrze”. Ok, zamiary i intencje są szlachetne, ale kurrrr, to nie pomaga nikomu. I raczej nie pomoże, co najwyżej tylko spotęguje emocje. Mówiąc „będzie dobrze” wychodzimy przecież z założenia, że jest źle – teraz, a będzie dobrze – kiedyś (nie wiadomo kiedy). Tak przecież działa nasz mózg i nie oszukamy go takimi słowami.

Na dzisiaj to koniec. Idę spać z ciekawością, co przyniesie kolejny dzień.

widok z okna szpitala
(oto mój widok z łóżka na korytarzu)

20 kwietnia – operacja po stoicku.

Noc minęła całkiem spokojnie. Mimo że światło ewakuacyjne paliło się przez cały czas obok mnie, to udało się długo pospać. O 5:15 zbudziła mnie pielęgniarka, badając temperaturę, ale po tym usnąłem jeszcze na kolejne dwie godziny.

Jest 8:15 i zakończył się obchód. Dostałem już nawet ubranie operacyjne. Na korytarzu robi się coraz większy gwar. Czekam na zwolnienie łóżka na sali, abym mógł się przenieść ze swoimi manatkami.

Uprzejmość ludzi dookoła i moja ciekawość sprawia, że nie odczuwam tego wszystkiego jako pobyt w szpitalu. Leżę, chodzę, czytam, piszę bez żadnej presji i wyczekiwania. W końcu wszystko co się dzieje wokół, dzieje się dla mojego dobra i lepszego życia. Czy to kolejna naiwność z mojej strony? Chyba jednak nie.

Jest 10:30 i przenieśli mnie na salę dwuosobową z łazienką, prysznicem i nawet telewizorem. Już trochę żałuję tego korytarza. Tutaj jest nudniej i dużo ciszej, a ja teraz tego nie potrzebuję.

Jest już 13:00, a ja tylko leżę i czekam, aż ktoś przyjdzie i powie: „Ubieraj się, idziemy na salę operacyjną”. Burczy mi ciągle w brzuchu i tutaj najlepsze zastosowanie ma kolejna technika wizualizacji, wedle której trzeba uświadomić sobie, że w tym momencie miliony ludzi na całym świecie mają dużo gorzej. Ja pewnie jutro zjem obiad, a w weekend jakieś super danie z restauracji. Za jakiś czas będę mógł wziąć ciepły prysznic i położyć się w wygodnym łóżku w ciepłym mieszkaniu, a te miliony osób nigdy nie będą miały takich przywilejów. Trzeba to doceniać i nie zapominać o tym, że jesteśmy w małym procencie światowej populacji z takimi wygodami.

Z tym pacjentem co (niby) uciekł, to Pani mi wytłumaczyła, że tak czasami tu jest. Są skomplikowane operacje na mózgu, które mogą powodować różne zaburzenia układu nerwowego, dlatego też drzwi na oddział na noc są zamykane.

 

13:20 – Pana, który leżał obok mnie i był już 2 dni po operacji – wywieźli na korytarz (na moje miejsce) i wszedł taki, co na wstępie zamiast dzień dobry powiedział z wyraźną złością: „pół dnia na korytarzu czekałem”. Odpowiedziałem mu zgodnie z prawdą, że dobrze, że nie cały dzień i przynajmniej trafił na super salę, a nie korytarz. Pamiętacie to – szklanka jest czasami do połowy pusta albo pełna.

Pan, który zajął moje miejsce na korytarzu pod oknem, bardzo trafnie skomentował swoją sytuację, że „to zawsze bliżej wyjścia ze szpitala”. I tu pojawia się duże niezorganizowanie, bo on już od wczoraj jest gotowy do wyjścia, ale nie ma doktora, aby go wypisać. W tym czasie na korytarzu czekają na zwolnienie się łóżek i przyjęcie na oddział.

13:30 – Pani z recepcji przyszła powiedzieć, żebym się już ubierał w ubranie operacyjne. Trochę to zignorowałem, mając w pamięci wczorajszą sytuację Pani od Jezusa.

Około 14:00 przyszedł sanitariusz mówiąc na korytarzu: „Ja po pacjenta z jedenastki”, czyli po mnie. Co ciekawe nie odczułem żadnego strachu, przerażenia czy czegoś w tym stylu, a jedynie dużą ciekawość. I za to jestem z siebie najbardziej dumny. Do samego końca wytrwałem w stoickiej postawie, wedle której rzeczy niezależne od nas są mniej ważne od tych zależnych. Obyło się bez zbędnych emocji i obawa. BRAWO.

Sanitariusz zawiózł mnie na jakąś salę, założono mi wenflon i coś wstrzyknięto. Jakaś Pani trzymała mi na twarzy maskę i kazała głęboko oddychać. Drugi, trzeci oddech i…. budzę się i nie wiem, gdzie jestem. Pomyślałem: „To już?”. Tak, to było już po operacji. Co prawda liczyłem na jakieś ciekawe doznania w trakcie narkozy, ale nic z tych rzeczy. Odcięło mnie kompletnie na jakiś czas i się obudziłem.

Po wybudzeniu chciałem, aby ktoś coś do mnie mówił, ale Panie były zajęte czymś innym. Po 5 minutach wróciłem na salę i byłem na tyle świadomy, że napisałem do żony, że już po operacji. Sylwia odwiedziła mnie po jakiejś godzinie, a ja już w pełni kontaktowałem. Na początku czułem to nieszczęsne promieniowanie do prawej nogi, ale z czasem ból ustępował.

Przy wieczornym obchodzie lekarz powiedział, że mogę już jeść i pić. To świetnie, bo przecież już dobę nic nie jadłem. Zjadłem kilka rogalików z czekoladą, ale na więcej nie miałem wcale ochoty. Wcześniej jeszcze Sylwia pomogła wykupić „abonament” na telewizję w pokoju (24h – 20 zł) i trochę pooglądałem jakiś film o wulkanie – nudy.

Później modliłem się, dziękując, że na swojej drodze spotkałem tyle dobrych osób. Naprawdę czułem wsparcie każdego, kto mi dobrze życzył i pamiętał o mnie. To za nich wszystkich ofiarowałem tę modlitwę. Potem jeszcze długo nie mogłem zasnąć. Stwierdziłem nawet, że łóżko na korytarzu było lepsze i wygodniejsze, ale to obecne ma regulowane oparcie, a to mi bardzo się przydaje.

operacja kręgosłupa, szpital, zabieg, sala operacyjna

21 kwietnia – leniwy dzień po.

Krótko spałem tej nocy. O 5:00 pielęgniarka podała mi antybiotyk i lek przeciwbólowy, ale ja i tak już o nie spałem o tej porze. Miałem wstawać (na nogi) w nocy, ale nie było takiej potrzeby, dlatego około 5:15 podjąłem tę próbę. Gdy tylko usiadłem na łóżku, to zakręciło mi się w głowie i wróciłem do pozycji leżącej. Po kilkunastu minutach było już ok i wstałem na własne nogi i zrobiłem kilkadziesiąt kroków. Niesamowite uczucie, nie potrafię tego opisać, no i bez bólu…

Na korytarzu (na moim miejscu przy oknie) spotkałem nowego Pana, przy którym moje problemy stawały się tylko śmiechem. Po raz kolejny podziękowałem, za t co mam. Wiele osób tutaj nie może przecież nawet chodzić.

Jest już 10:40 i cały czas czuję się lepiej i pewniej. Być może to zasługa leków. W końcu spotkałem się ze swoim lekarzem operującym i mówił, że zwyrodnienie było duże a ucisk na korzeń nerwowy silny. Ewidentnie decyzja o operacji była słuszna, bo czas grał tylko na moją niekorzyść. Powiedział jeszcze, że prawdopodobnie jutro będzie wypis i krytyczna będzie 2-3 doba. Na ten czas czuje się świetnie. Zalecenia na 2-3 miesiące są takie, aby nie schylać się, nie podnosić nic ciężkiego, nie robić gwałtownych ruchów, nie siedzieć długo w jednej pozycji, dużo i odpowiednio leżeć i chodzić. Właściwa rehabilitacja będzie możliwa po około 3 miesiącach i kontroli lekarskiej.

Tak sobie myślę, że ten pobyt w szpitalu to dla mnie trochę taki urlop, nawet wypoczynek, bo ostatnio miałem mnóstwo pracy zawodowej. Dostałem też kolejny obiad, który był pyszny – smażona ryba, ziemniaki, surówka i kompocik. No i bardzo dobra zupa. Prawdopodobnie smakowało to lepiej niż ostatnia ryba z najlepszej smażalni w Augustowie za 70 zł, gdzie byłem niecały miesiąc wcześniej. Czas mija leniwie, aż chce się wyjść na podwórko, taka piękna pogoda.

szpitalny obiad, obiad

Mój towarzysz z pokoju miał dzisiaj operację i już o 16 dostał wypis do domu, ale miał mniej skomplikowaną operację na dłoni z miejscowym znieczuleniem. Zostałem sam na sali, obok też nikogo nie ma. Nawet łóżko pod oknem na korytarzu (ulubione) już zabrali. Zawsze powtarzam, że uwielbiam samotność, ale tym razem potrzebuję rozmów i obecności. Zapowiada się samotna noc.

 

Jest 19:00 i właśnie rozpoczyna się spektakl „Depesze” w teatrze Rampa, na który pojechała ekipa z Moniek. Ja od dawna też szykowałem się na to wydarzenie. Czy żałuję, że nie mogłem jechać? Nie, bo sam świadomie wybrałem większą i ważniejszą sprawę. To trochę tak, jakbym wybrał się w piękną podróż do Rzymu i żałował, że nie jestem w Paryżu, gdzie mogłoby być fajniej. Po stoicku.

Zrobię jednak wszystko, aby polecieć na pierwszy koncert Depeche Mode w Europie w Amsterdamie w połowie maja. Tu zaklepane mamy już wszystko: samoloty, noclegi, bilety, atrakcje itd. Co będzie, jak mój stan zdrowia mi na to jeszcze nie pozwoli? Tu nie jestem już taki pewny. Jestem dobrej nadziei, chociaż po stoicku powinienem podchodzić do tego bardziej neutralnie. To jest jedna z tych rzeczy z tych spraw, na którą nie będę miał wpływu. Mam za to wpływ na to, aby odpowiednio się do tego przygotować.

Tego dnia wstawałem jeszcze kilka razy i robiłem coraz pewniejsze spacerki. Wszystko szło zgodnie z planem.

 

22 kwietnia – wypis do domu i dzień wdzięczności.

Wczoraj zasnąłem już ok. 22 i przespałem całą noc. Przed tym pielęgniarka wyjęła mi wenfon, bo zaczęło się wdawać zakażenie i coraz mocniej mnie to uwierało. Nad ranem miałem nawet jakiś sen, ale już go nie pamiętam. Obudziłem się z dużą lekkością. Wstałem bez problemu na nogi i ciągle w głowie mam słowa wielu osób: „Spokojnie, nie za szybko, nie nadwyrężaj się, stopniowo dochodź do siebie”.

wenflon, krew, operacja, szpital, ręka

Wczoraj zdjąłem koszulę operacyjną i nałożyłem własny T-shirt, a dzisiaj dopiero zmieniłem spodnie na swoje dresy. Nie wiem, dlaczego pacjenci nie lubią tych niebieskich uniformów, są przecież lekkie, przewiewne i wygodne. Gdybym mógł, chodziłbym w tym dalej.

Tak sobie myślę o kolejnej fajnej technice, której zastosowanie będzie dla mnie korzystne w mojej sytuacji – zmień muszę, na mogę. Jest to też kolejny element praktykowania wdzięczności. Często narzekałem, że muszę wcześnie wstawać do pracy, do dziecka itp. Dzisiaj rano zrozumiałem potęgę słowa MOGĘ. Ja MOGĘ usiąść, MOGĘ chodzić, MOGĘ myśleć, MOGĘ czuć. Co prawda nie wszystkie te sprawy są ode mnie zależne, ale tu po raz kolejnych chodzi o docenienie tego, co mamy, tego, co możemy. Chcę wykrzyczeć to jeszcze raz – JA MOGĘ!

Słusznie zauważa Piotr Stankiewicz, że postawa stoicka nie musi wcale oznaczać odrzucenia emocji i trzymania się od nich z daleka. To byłoby zakłamanie, bo nikt z nas nie może tego dokonać. Nikt z nas nie jest przecież robotem tak zaprogramowanym, aby przestać być podatnym na różne wrażenia. Trzeba jednak bardziej zwrócić uwagę na to, co z tymi emocjami robimy dalej. Jeżeli teraz jestem ich świadomy i mogę je już kontrolować, to dlaczego miałbym się ich pozbywać? Reformowany stoik to nie betonowy słup ani jednostka aspołeczna udająca, że nie sięgają jej żadne emocje. Dlatego też cały dzisiejszy dzień chcę powtarzać MOGĘ i cieszyć się tym uczuciem.

Chcę w tym miejscu przywołać swoje dwa wcześniejsze artykułu, które mówią o tym, jak radzić sobie po stoicku z emocjami oraz jak nie dać się zwieść stereotypowi stoickiego spokoju. Linki poniżej:

https://projektowaniezycia.pl/jak-panowac-nad-emocjami/

https://projektowaniezycia.pl/stoicki-spokoj/

 

Jest 9:30 i po obchodzie lekarze mnie wypiszą do domu. Wszystko więc przebiegło wręcz wzorowo, zgodnie z planem i za to też trzeba być wdzięcznym, bo czasami służba zdrowia może być silniejsza od stoicyzmu. Oczywiście było mnóstwo rzeczy, które mogły przeszkadzać, denerwować, czy irytować, ale jak przez te 4 dni kompletnie na nich się nie skupiałem. Duża część z nas jednak ma odwrotnie i niepotrzebnie skupia się i zajmuje tymi niedogodnościami i to przeszkadza najbardziej – paradoksalnie to, na co mamy 100% wpływ – nasze podejście.

Natomiast ja sam jestem z siebie niesamowicie dumny (bo mogę!). Od początku miałem odpowiednie nastawienie i byłem przygotowany na wszystkie (chyba) zdarzenia. Nie bałem się ani przez chwilę, no może miałem obawy przez pierwszym wstaniem z łóżka po operacji – ale to raczej nie był strach. Jestem z siebie dumny, że cały czas kontrolowałem swoje myśli i nastawienie, a najbardziej jestem dumny z tego, że gdy mnie zabierali na salę operacyjną, to nie myślałem i nie mówiłem „O Jezu to już to”, tylko byłem pozytywnie ciekawski tego, co się zaraz wydarzy – tak z uśmiechem na ustach. Brawo Ty – dobra robota.

 

Sam pobyt w szpitalu porównałbym bardziej do pobytu w hotelu. Było czysto, jedzenie podane „do stolika”, opieka zapewniona, wszyscy mili jakbym zapłacił jakieś ekstra pieniądze. Czego chcieć więcej? W zasadzie to zawsze coś by się znalazł, czego chcemy mieć więcej albo lepiej. Jednak cała w tym sztuka, aby szanować i cieszyć się z tego, co już mamy. Potrzeby i pragnienia to zawsze studnia bez dna.

Niestety do tego, co mamy szybko się przyzwyczajamy i zapominamy, że to wielki przywilej dla nas. Przykład: Za jakiś czas wezmę pewnie cieplutki i długi prysznic w wygodnej łazience. Tymczasem na świecie nadal są miliony osób, które nie mają nawet czystej wody do picia, a co dopiero kąpieli. Kolejne miliony nie mają własnego domu i tak można wymieniać dochodząc do momentu, gdy uświadomimy sobie, że jesteśmy jakimiś cholernymi szczęściarzami, mając to, co mamy.

Zawsze chcemy, aby było lepiej, ale nie zapominajmy, że przecież już jest bardzo dobrze.

 

Jeżeli wytrwałaś lub wytrwałeś w tej mojej opowieści do końca, to dziękuję Ci za towarzyszenie w mojej opowieści. W tej historii raczej nie ma nic niesamowitego, ale mam nadzieję, że uda mi się zarazić Cię tym podejściem i wykorzystasz moje nastawienie w przyszłości, jeżeli spotka cię podobna sytuacja.

 

Po stoicku – Sebastian Kulikowski

 

Tagi , , ,

O autorze

Sebastian - zajmuje się projektowaniem życia, pasjonat filozofii stoickiej, miłośnik kotów, zawodowo biurokrata. Rozmyślam, analizuję i wyciągam wnioski, w wolnym czasie gram w squasha i inne sporty rakietowe. Mam nadzieję, że zagościsz tu na dłużej.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *